niedziela, 30 marca 2008

Czy zmiana deskryptora powoduje zmianę semantyczną?

Od jakiegoś już czasu zamiast terminu biblioteka (szkolna) mówi się szkolne centrum informacji, zamiast biblioteka (publiczna) używa się pojęcia infoteka, zamiast bibliotekarz coraz częściej pojawia się termin infobroker, a nawet co stało się udziałem „Library Journal”, nr 1/15/2007 pojawiły się propozycje by w stosunku do bibliotekarzy używać takich na przykład pojęć: knowledge hacker, information alchemist, bibliodominatrix, indagatrix.

Nie zamierzam tutaj, w krótkiej formie wpisu blogowego, roztrząsać kwestii postawionej w tytule i rozpisywać swoich dociekań, bowiem sprawa wydaje się oczywista. Podkreślmy tylko aby nikt nie miał wątpliwości: zmiana nazwy (deskryptora) sama w sobie nie spowoduje zmiany semantycznej tu rozumianej jako przypisywanie konkretnemu obiektowi z rzeczywistości (określanemu terminem bibliotekarz) nowych właściwości. Owszem w pojęciu wyrażonym znakiem językowym te zmiany zaiste się pojawiają, każde pojęcie znaczy coś innego, jest zbiorem różnych cech (sobie tylko właściwych).

Pamiętając jednakże o koncepcji znaczenia, zaproponowanej przez Wittgensteina (WITTGENSTEIN, L. Dociekania filozoficzne. Warszawa: Wydaw. Naukowe PWN, 2000, s. 34), sprowadzającym się do twierdzenia, że znaczeniem słowa jest sposób użycia go w języku, o czym pisałem trochę w artykule na łamach EBIB, przekonamy się, że to tak na dobrą sprawę od użytkowników biblioteki, od czytelników zależy w dużej mierze zmiana semantyczna. Pytanie jest więc następujące: czy użytkownik biblioteki rzeczywiście przychodząc do biblioteki osoby tam pracujące postrzega w jakiś nowych kategoriach? Czy myśli o nich jako o wypożyczających książki, czy też myśli o nich jako o specjalistach od informacji? Aby nowe terminy nie stały się tylko etykietami przyklejanymi do utrwalonych od lat czynności (np. wypożyczanie lektur) wiele pracy muszą włożyć czynni zawodowo bibliotekarze.

poniedziałek, 24 marca 2008

Muzyka w bibliotekach

Reakcją na postępowanie użytkowników różnorakich sieci p2p są pozwy kierowane w ich stronę przez organizacje czuwające nad prawami producentów muzycznych i filmowych. Zdarzają się również (praktykowane w naszym kraju) poranne najścia na mieszkania piratów i konfiskata sprzętu pomocnego w popełnianiu kradzieży własności intelektualnej. Złodziejstwo uprawiane jest najczęściej na oprogramowaniu komputerowym, plikach muzycznych i filmowych, zagrożone są również książki elektroniczne i audiobooki. Piraci komputerowi jawić się poczynają jako jedno z głównych zagrożeń przemysłu filmowego i fonograficznego. Straty jakich doświadcza tenże przemysł wydawać się mogą bardzo dotkliwe, skoro w Stanach Zjednoczonych trwał (trwa?) proces w sprawie pewnego bezwzględnego pirata. Adwokaci strony poszkodowanej doszli do wniosku, że należy spróbować doprowadzić do sytuacji, w której samo tworzenie plików mp3 z legalnie zakupionej płyty będzie czynnością podlegającą pod odpowiednie paragrafy.

Jeśli jednak w krajach o wyżej rozwiniętej kulturze konsumpcyjnej panuje dość duża dbałość o funkcjonowanie i rozwój bibliotek, w których materiały audiowizualne traktowane są z atencją równą książce, tak w Polsce jedynie kilkanaście bibliotek publicznych gromadzi na dużą skalę filmy i muzykę, zaś kilka spośród nich wypożycza je na zewnątrz. Budzi to zastanowienie, które wzmaga się, gdy porównamy zarobki w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie z oferowanymi przeciętnemu obywatelowi Polski i policzymy ile płyt z muzyką może kupić za dzienne wynagrodzenie pan Kowalski, a ile Mr. Smith?

Zadziwiać może również brak aktywności placówek utrzymywanych z podatków na polu dygitalizacji polskiej muzyki poważnej, czy ludowej i co za tym idzie jej nieudostępnianie na stronach bibliotek polskich. Jeden z niewielu wyjątków, czyli Biblioteka Narodowa zdygitalizowała wprawdzie swoje wałki fonograficzne i dygitalizuje płyty nagrane metodą akustyczną, ale aby usłyszeć arie śpiewane przez Adama Didura czy Jana Kiepurę albo muzykę ludową nagraną przez etnografów podczas badań terenowych, meloman zmuszony jest sięgnąć do kieszeni, wybrać się do biblioteki osobiście, albo spróbować szczęścia na "youtubie", czy w ostateczności sprawdzić w sieci p2p.

Na zakończenie warto chyba zadać pytanie czy muzyka Indian północnoamerykańskich jest lepsza od muzyki polskich górali? Sprawdźmy zatem strony Biblioteki Kongresu i strony Biblioteki Narodowej i porównajmy ich zawartość.