piątek, 16 marca 2007

Znowu o książkach audio...

Mimo dużych kosztów dygitalizacji zbiorów dźwiękowych, w tym i książek mówionych, mimo problemów z dostępem do sprzętu i oprogramowania, koniecznym wydaje się ratowanie pierwszych nagrań dźwiękowych choćby w celu ocalenia polskiego dziedzictwa kulturowego. Wprawdzie prace nad cyfryzacją zasobów drukowanych posuwają się dość sprawnie – świadczy o tym sprawna współpraca regionalnych bibliotek cyfrowych – ale do jej ukończenia jeszcze daleka droga. O wiele gorzej jest z dygitalizacją bibliotecznych zbiorów muzycznych. Do tej pory uratowano jedynie nagrania zapisane na wałkach fonograficznych. W związku z tym nasuwają się kilka pytań:

Co z kilkunastoma tysiącami nagrań, które powstały przed drugą wojną światową w polskich wytwórniach fonograficznych?

Co z tysiącami książek audio, które niewidomi i niedowidzący ciągle mogą wypożyczać w bibliotekach udostępniających tego rodzaju zbiory (pierwsze tego typu wydawnictwa powstały na początku lat sześćdziesiątych)?

Wprawdzie Archiwum Polskiego Radia prowadzi prace nad dygitalizacją własnych zasobów dźwiękowych, ale z racji niezbyt dużej ilości specjalistów przy tym zadaniu proces ten będzie długotrwały. Poza tym Polskie Radio nie będzie w stanie zdygitalizować polskich zasobów dźwiękowych w sposób całościowy. Na przeszkodzie stoi bowiem ich znaczne rozproszenie i najprawdopodobniej również całkowite zniszczenie części z nich. Póki co wszyscy zainteresowani zdygitalizowanymi zbiorami Polskiego Radia muszą się doń udać osobiście, a przecież świat wychodzi ze swoimi zbiorami do internautów W sieci można znaleźć również słuchowiska prezentowane w amerykańskim radio w latach pięćdziesiątych , a także nagrania muzyczne i filmowe należące już do domeny publicznej. Polska w porównaniu za wzmiankowanymi wyżej inicjatywami państwowymi i prywatnymi wypada bardzo blado. Jedynie tzw. piraci internetowi ciągle dzielą się swoimi zbiorami, również książkami audio.

Po przeanalizowaniu tytułów książek audio, które krążą w swoistym obiegu nielegalnym, dość istotną konstatacją staje się ta, że część z nich (111 tytułów) należy już do domeny publicznej i jako takie mogą one dość szybko z owego obiegu zniknąć. Fakt, iż wydawcy postanowili zatrudnić lektora i ponownie wprowadzić dany tytuł na rynek, nie powinien stanowić problemu w jego swobodnym obiegu, o ile znajdzie się grupka ochotników , którzy zechcą wziąć przykład z zapaleńców współtworzących LibriVox.

czwartek, 15 marca 2007

Od dokumentu do chat'u

Przyzwyczajeni jesteśmy do posługiwania się dokumentem. W pracy, w domu, na studiach, w bibliotece czytamy, kserujemy, odpisujemy, wypożyczamy dokumenty. Biblioteka gromadzi, opracowuje, udostępnia a bibliografia opisuje dokumenty. Dokument stanowi podstawową jednostkę opisu i zainteresowań procesów informacyjno-wyszukiwawczych. Czymże on jednak jest? Okazuje się, że tradycyjnie pojmowany dokument bardzo silnie związał się z materią, swym nośnikiem. Przywykliśmy postrzegać go poprzez jego fizyczność. Pociąga to jednak za sobą utratę znaczącej ilości informacji. Dla społeczeństwa informacyjnego, istotna jest bowiem nie sama książka rozumiana jako forma, nie czasopismo, nie kaseta, dyskietka czy płyta ale ich zawartość (content), informacja na nich zapisana, np. nawet pojedynczy utwór z płyty (przykładem na to, że to utwór a nie cała płyta czy album, stanowi obiekt pożądania, może być popularność sklepów internetowych sprzedających odrębne utwory dla telefonów komórkowych, odtwarzaczy MP3, iPodów itp.). Oto również wraz z rozwojem technologii informacja zaczęła się przejawiać w zupełnie nowych postaciach. Wiedza utrwalana jest dzisiaj w wiadomościach e-mail, arkuszach kalkulacyjnych, wykresach, formularzach, prezentacjach, może tkwić w wirtualnych pogawędkach. Na horyzoncie zainteresowań nowoczesnej bibliografii mieszczą się już przedmioty żywe lub nieożywione, statyczne i ruchome, również nieistniejące, miejsca, również lokalizacje pozaziemskie a nawet abstrakcyjne pojęcia, usługi czy wydarzenia!

Dla deskrypcji owych zjawisk wprowadzane są nowe pojęcia, takie jak obiekt informacyjny, obiekt cyfrowy, także encja, leksja czy nawet obiekt dokumentopodobny, dużo lepiej oddające niezależność od fizycznego nośnika. Narzędzia pozwalające na poskromienie tych zjawisk to nowoczesne modele opisu jak np.: Dublin Core (DC) czy Functional Requirements for Bibliographic Records (FRBR), co ciekawe, czytelne zarówno maszynowo jak i dla człowieka. Nadchodzi epoka, w której przyjdzie nam zmienić sposób postrzegania źródła. Forma stanie się bardziej przejrzysta, mniej istotna, dostrzeżemy poprzez nią i uwolnimy wartość najważniejszą – WIEDZĘ.

czwartek, 8 marca 2007

Web 3.0

Gdy nieoczekiwanie bądź co bądź wyrósł na naszych oczach termin web 2.0 wielu uznało go li tylko za modne słowo kluczowe, którym opisuje się wszystko, co nowe w internecie. Nie będę w tej chwili zagłębiał się w znaczenie tego terminu ani nie będę rozważał jego konotacji bowiem to zostało uczynione licznie na niezliczonych forach, serwisach i artykułach publicystycznych.

Chcę natomiast zwrócić uwagę na coś zupełnie innego. Mianowicie gdy ukuto termin 2.0 zaczęto równocześnie poszukiwać objawów kolejnych zmian zlokalizowanych dalej na osi tym razem w miejscu przy punkcie 3.0.

Pierwszy raz ów twór słowno-liczbowy web 3.0 usłyszałem na konferencji w Pałacu Kultury w grudniu roku 2006. Wtedy to profesor Henry Jenkins był sugerował, że może właśnie sfera przejawów ludzkich działań w Second Life jest właśnie tym, czemu z czasem przytkniemy łatkę 3.0.

Nie długo trzeba było czekać oto bowiem nowy produkt na rynku gier zwiastuje rychłe zaopatrywanie graczy w konsolę służącą właśnie zgłębianiu możliwości wirtualnego świata web 3.0.

Nie mnie oceniać czy to dobrze czy źle, czy nazwa pasuje czy nie. Zastanawia mnie natomiast czy za sprawą wspominanego Second Life, i innych przedsięwzięć podobnych, z czasem nie zyskamy możliwości bycia nieśmiertelnymi. Wystarczy tylko oprogramowanie, które naszego awatara będzie podtrzymywać i nim kierować zgodnie z naszymi wcześniejszymi predyspozycjami oraz jakieś serwery, firma która zwietrzy interes w oferowaniu tego typu usług. Gdy natomiast niczym w grach RPG nasz awatar będzie zyskiwał coraz to nowe umiejętności (np. nauczy się obcych języków, zdobędzie informacje, poszerzy swoją wiedzę i w konsekwencji wyprodukuje nowy przekaz) to czy po pewnym czasie nie narodzi się wreszcie ta od lat poszukiwana sztuczna inteligencja?

A może zwyczajnie tak, jak było w przypadku web 2.0 pojawi się jakiś kolejny krok ewolucyjny, który dostrzeżony zostanie dopiero w momencie nazwania go, mimo iż od kilku lat będzie już funkcjonował. W każdym razie zmysły już mamy wyostrzone na owo novum, które ma nadejść. Kiedy? Nie wie nikt!

wtorek, 6 marca 2007

Skryptualizacja mowy – cecha netspeaku

Dawno temu niejaki Mike Sandbothe napisał był tekst, w którym wyłożył kilka cech charakteryzujących komunikację w internecie. Poza wyróżnioną w tytule posta były to: piktorializacja pisma i skryptualizacja obrazu. Jako, że w polskiej przestrzeni tekstowej na cytatę tegoż natknąłem się jeno raz, pozwalam więc sobie poniższym opusem przywołać gwoli przypomnienia najistotniejszą według mnie cechę komunikacji internetowej, o której był pisał wspomniany powyżej.

Jedną z głównych cech internetowej odmiany polszczyzny, jeśli o takiej w ogóle wolno mówić, jest skryptualizacja mowy. Z jednej strony fakt ten może jawić się jako zagrożenie dla języka polskiego w ogóle, a z drugiej jako właściwość dająca nowe, nieograniczone wręcz możliwości prowadzenia badań.

Termin skryptualizacja niesie w swym znaczeniu, poza implikacją, iż tradycyjny tekst mówiony w internecie staje się tekstem pisanym, ważne z punktu rozważań lingwistycznych treści. Mianowicie do tej pory specjaliści od języka zajmowali się głównie tekstami pisanymi, nieliczne prace z zakresu badań ustnych realizacji języka, ze względu na utrudnienia płynące z rejestrowania oralnych zaświadczeń skłaniały często do pominięcia takowych w toku inferencji oraz do koncentracji się jedynie na tych bardziej materialnych zdarzeniach językowych.

Skryptualizacja mowy oznacza, iż w internecie gości przekaz pierwotnie mówiony, a dziś za sprawą licznych komunikatorów wprowadzony na nowo do systemu polskiego systemu. Językoznawcy otrzymują w tej chwili materiał gotowy do badań, materiał pisany, aczkolwiek prezentujący ustną odmianę języka naturalnego.

Uważam więc, że to nowe zjawisko należy czym prędzej opisać i przebadać, ciekawe bowiem jest to jak ów kod mówiony oddziaływać będzie na pisany i na powrót na mówiony?

sobota, 3 marca 2007

Zizek i Web 2.0

Interesujący tekst Zizka dość ostro krytykuje świat wirtualny ze wszystkimi jego pozornymi zaletami. Ważną nagrodę Człowieka Roku przyznawaną corocznie przez tygodnik Time otrzymał według Zizka (cytuję) każdy, kto korzysta z internetu lub tworzy zawarte w nim treści. Różnica między odbiorcą a twórcą jest dosyć oczywista. Wprawdzie skala porównania, którego za chwile użyję jest przesadzona, ale pozwoli by może uzmysłowić sobie jaką pomyłkę popełnił filozof. Do chwili nadania tytułu Człowieka Roku w 2006 roku zbiorowości, tygodnik Time zazwyczaj wybierał do tego wybitne jednostki. Mimo tego, że kilkakrotnie nagrodzone zostały postaci abstrakcyjne np.: amerykański żołnierz, węgierski powstaniec, komputer osobisty, czy zbiorowości - amerykańska klasa średnia i potomkowie boomu demograficznego, ale były to odosobnione przypadki. Większość spośród nagrodzonych cechowała aktywność (wyjątek to komputer osobisty). W tym przypadku redakcja Time'a postąpiła podobnie i nagrodziła społeczność tworzącą zawartość internetu, a właściwie Web 2.0, a nie biernych odbiorców!

Jeśli Zizkowi wydaje się – pozwolę sobie tutaj zacytować - że każdy, kto patrzy na okładkę "Time'a", nie widzi innych, z którymi jakoby bezpośrednio się komunikuje, lecz lustrzane odbicie samego siebie. Czy wadą jest ujrzenie własnego odbicia w sieci? Czy możność wypowiedzenia się w medium docierającym do milionów ludzi jest mało znaczące i internauta otaczając się podobnymi do niego i spędzając coraz więcej czasu w sieci przestaje dostrzegać świat realny? A może filozof wyobraża sobie takiego internautę jako awatara funkcjonującego w alternatywnym świecie Second Life gdzie ślusarz może zostać dziennikarzem, a fryzjerka gwiazdą popu? A nawet jeśli tak, to czy owe awatary nie mogą się swobodnie wypowiadać?

Wydaje mi się, że Zizek się myli. Argumentem na to może być możliwość wpływania tego wirtualnego świata choćby na rzeczywistość medialną Polski (patrz afera z blogiem Elizy Michalik: 1, 2 i 3), czy pogłoski zamieszczone na pewnym blogu, które spowodowały rozprzestrzenienie się wieści o pewnym prezydencie, asystentce i cygarze (taką wersję przedstawił w grudniu w Warszawie Alexander Bard).