piątek, 5 października 2007

Biblioterapia dowodem na...........

Książka, jak wiadomo składa się z materiału oraz utrwalonego w owym materiale tekstu, wyrażonego najczęściej znakami graficznymi pisma, które to (pismo) służy przekazywaniu informacji. Abstrahując od tego, że w ujęciu McLuhana środek przekazu (np. książka) sama jest też przekazem, chciałem podać jeden ważny podwód, dla którego wyżej stawiać, w moim odczuciu, należy sam przekaz informacji zawarty w książce, a więc jej treść od materiału. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób książka jest przedmiotem sztuki i że większą wagę przypisują jej materialnej postaci, tym samym jednak odbierając status książki na przykład plikowi komputerowemu.

Otóż zwracam uwagę na kwestię biblioterapii. Czymże jest ona wyjaśnię pokrótce. Ano zdiagnozowawszy jakiś problem u czytelnika należy podsunąć mu taką pozycję książkową (lub liczbę mnogą), która zapewni mu owego problemu zredukowanie. Oczywiście nie stanie się to od razu, z resztą o skuteczności wypowiadać się nie będę, tu potrzeba by kogoś z wykształceniem bibliotekoznawczym oraz psychologicznym. Z grubsza jednak sprawa wygląda tak, że recepcja tekstu, czy ściślej fabuły, opowiadania ma służyć przywróceniu duchowej równowagi (więcej w Wikipedii).

Do czego zatem zmierzam? Do tego, że mimo, iż mówimy o biblioterapii , tak jakby to książka leczyła, to tak na dobrą sprawę leczy de facto tekst umieszczony w tejże książce. Równie dobrze można by mówić o internetoterapii, czy weboterapi, netoterapii i wtedy traktować zagubionego czytelnika zbiorem wpisów blogowych, selfpublishingiem internautów, serwisami społecznościowymi. Czyż na przykład serwisy wideo nie spełniają podobnej funkcji, możemy znaleźć sobie filmik na każdą okazję, pośmiać się i ubawić.

Brak komentarzy: